O nas
Z historii :
Był rok 1962. Drużyna miała nazwę Bezimienni, ale za to byli wielobarwni, a nawet jak powiadali ówcześni złośliwcy - pstrokaci, bo nie zdążyli się jeszcze dorobić kompletu jednakowych koszulek i grali w czym kto miał.
W tamtych czasach było o wiele więcej drużyn piłkarskich niż teraz - wspomina Jan Wnuk, z klubem z Kretomina związany od samego początku. Graliśmy między innymi w Parnowie, Nowych i Starych Bielicach, Mścicach, Laskach Koszalińskich. Towarzysko, nie w żadnej lidze, no czasem najwyżej w jakiś spartakiadach, więc mogliśmy wtedy tak po partyzancku. Jednak w końcu po trzech latach postanowiliśmy zgłosić się do rozgrywek klasy C. Ale z taką nazwą...Obecną "Zryw" - wymyślił ówczesny prezes Lucjan Witkowski. Był zakochany w piłkarstwie śląskim. Zapożyczył ją od Zrywu Chorzów. Nie Ruch i nie AKS, bo były zbyt popularne, a Zryw był jak w sam raz. I tak już zostało.
No i wreszcie piłkarze z Kretomina dorobili się prawdziwych kostiumów: udało się kupić czarne koszulki i żółte spodenki. Te barwy pozostały do dziś.
Ponieważ wyjazdy nie były dalekie, a stopień zmotoryzowania społeczeństwa znikomy, na mecze piłkarze Zrywu udawali się swoimi...rowerami. Tak było do czasu, gdy ojciec czterech braci Dańczaków, podstawowych zawodników jedenastki z Kretomina nie kupił pierwszego we wsi samochodu. "Syrenka" okazała się nadzwyczaj pojemna: do środka zabierało się oprócz kierowcy pięciu piłkarzy, a jeszcze dwóch kolejnych siadało do bagażnika. To znacznie usprawniało podróże na mecze wyjazdowe, chociaż niestety nie wszystkim. Ci, co się do Syrenki nie mieścili, musieli po staremu pedałować po kilka, albo nawet kilkanaście kilometrów, by wesprzeć zmotoryzowanych kolegów z drużyny.
Swoje boisko Zryw miał nieopodal poligonu szkoły przeciwlotniczej. Wojsko tym terenem się nie interesowało, więc gdy piłkarze wieszali buty na kołku, pasły się tam krowy. Ale gdy wojskowa szkółka zyskała miano Wyższej Oficerskiej Szkoły Wojsk Przeciwlotniczych, mundurowi przypomnieli sobie o skrawku ziemi koło Kretomina. Zajęli je, ogrodzili, a losem piłkarzy się nie interesowali. Zryw rozpoczął więc tułaczkę po obcych boiskach. Grywał w Boninie, w Wyszewie, w Manowie... coraz lepiej. Awansował nawet do klasy A, choć nie zadomowił się w niej na dłużej. Był - jak to mówią kibice - tak zwaną "windą". Jednego roku grał w klasie niższej, następnego w wyższej, by znowu spaść do niższej... i tak w kółko.
Wreszcie na początku lat siedemdziesiątych udało się zebrać w Kretominie naprawdę silną grupę. Grali tu między innymi Janusz Kaniewski, późniejszy zawodnik Victorii Sianów i koszalińskich Bałtyku i Gwardii, a także Jerzy Okuniewicz, obecnie sędzia piłkarski.
Zryw był wtedy rewelacją wojewódzkiej edycji Pucharu Polski. Pokonał tak uznane firmy jak Gryf Polanów, MZKS Darłowo i Victorię Sianów. Tę ostatnią aż 5:0. Dopiero w ćwierćfinale uległ Drawie Drawsko 0:5. Ale to wszystko na obcych boiskach. Sukcesy zmobilizowały jednak do wybudowania własnego miejsca gry.
- Pomogły nam trochę...koszalińskie Centralne Dożynki w 1975 roku - wspomina Jan Wnuk - Niedaleko wsi znaleźliśmy kawałek wolnego placu, ale różnica poziomu wynosiła aż dwa i pół metra. Udało nam się jednak załatwić z Transbudem, że oddadzą nam ziemię, wywożoną z budów dożynkowych inwestycji. Zamiast gdzieś na wysypisko - przywozili ją do nas. Dzięki temu wyrównaliśmy teren, a boisko służy nam w tym miejscu do dziś.
Niestety, sielanka nie trwała długo. Najlepszymi zawodnikami zainteresowały się możniejsze kluby i Zryw podupadł. Gdy przyszedł stan wojenny, na granie już niewielu miało ochotę. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych piłkę kopano tu już tylko sporadycznie i znowu - jak wiele lat wcześniej - towarzysko. Odrodzenie nadeszło w 1999 roku.
- Grywaliśmy sobie od czasu do czasu z drużynami z sąsiednich wsi, aż w końcu zaczęło nam brakować poważniejszej rywalizacji - mówi Andrzej Sokalski, prezes Zrywu. Skrzyknąłem więc chłopaków, zarejestrowaliśmy klub i zgłosiliśmy się do rozgrywek klasy B. Po dwóch sezonach walczyliśmy już o awans do klasy A. Decydujący mecz graliśmy z LZS-em Kowalewice. w 65 minucie, przy stanie 1:3 oberwanie chmury zalało boisko po kostki. Mecz przerwano, miał być powtórzony, ale że decyzją OZPN w Koszalinie awansować miały i tak dwie drużyny - powtórki więc nie było, awansowaliśmy my i Kowalewice .
Zryw prowadził wtedy trener Andrzej Rudnicki, znany ze szczęśliwej ręki. Kilka lat wcześniej wprowadził bowiem do trzeciej ligi Tura Koszalin.
W 2000 r. ze społecznych składek odnowiono boisko. Wyrównano je i założono dreny, a kilka miesięcy później wybudowano budynek z szatniami dla zawodników i sędziów.
- Bo tak naprawdę piłka to tylko pretekst przyznaje Andrzej Sokalski - kochamy ją, więc gramy tak często jak tylko możemy. Ale przede wszystkim chodzi nam o to, by udowodnić, że nawet w takim małym Kretominie coś się może dziać. A że ani piłkarzom, ani radzie sołeckiej pomysłów nie brakuje, nudzić tutaj na pewno nikt się nie będzie!
ŹRÓDŁO: Gazeta Ziemska, artykuł z maja 2003 r.